Sunday, July 20, 2014

9 comments

Fiesta!

Sesja, sesja i po sesji.
Chyba za dobrze mam w tej szkole. Kiedy zaczyna się gorący okres sesji, wszyscy z moich znajomych bunkrują się w domach otoczeni książkami, notatkami, internetem i zapasem energetyków.
A ja? Przeczytam coś tam z notatek (bo jakby nie patrzeć akurat notatki lubię robić), posiedzę na fejsie, zachce mi się sprzątać w ciuchach, pogryzę się z kotem... i jakoś zaliczę.
I nie, te 'jakoś' wcale nie oznacza najniższy zaliczający próg punktowy. Nie wiem czy po prostu dobrze znam już temat filmu, czy wykładowcy nie są tak wymagający, ale zawsze jakaś czwóreczka, jakaś piąteczka. No, jedna trójka, ale to nie moja wina.

No i są wakacje. Nie mogłam się doczekać tych kilku wolnych weekendów (yeah, wolnych, w pracy), ale jakoś tak.. dziwnie. Już bym wróciła do szkoły. Tak samo miałam, kiedy poszłam na pierwszy studia z informatyki i ekonometrii, i zrezygnowałam z nich po jednym weekendzie. Zrobiłam sobie rok przerwy i już łaknęłam powrotu do nauki.
Oczywiście wolnego roku nie wykorzystałam w jakiś genialny sposób ucząc się języka, czytając więcej książek czy chociaż robiąc brzuszki. Nie.

I tak sobie obiecuję. Zacznę to robić, tamto.
Mój angielski jak leżał tak leży (i kwiczy). Fałda brzuszna jak była tak jest i ma się dobrze.
No, w tenisa zaczęłam grać. Chociaż 'grać' to za dużo powiedziane. Podobno stoję i czekam aż piłka przyleci prosto w rakietę, a najlepiej jak się jeszcze sama odbije.
Nie moja wina, że nie jestem giętka i luźna jak gumka w gaciach. Tak już mam.
Ale staram się.
Serio.